Warto podkreślić to na początku: „wolny” metabolizm to mit. Wszyscy spalamy mniej więcej tyle samo, z jednym wyjątkiem o którym jest oddzielny rozdział. To, że jedna osoba je bardzo dużo i nie tyje, a druga bardzo mało i puchnie, to zwykła iluzja. Ta pierwsza co prawda zje bardzo duży obiad, ale potem cały dzień spędzi bez posiłku, chodząc, mocno gestykulując rękami i ogólnie spalając potężne ilości energii. Druga z kolei zje mały obiad, ale potem kawę, paluszki, trochę słonecznika, ciasteczko, jakaś kanapka… Oczywiście wszystko na siedząco. Wszyscy mamy „bazowy” metabolizm identyczny, co potwierdziły dosłownie setki badań na osobach otyłych które twierdziły, że mają „spowolniony” i dlatego nie mogą zrzucić wagi. Różnice, jeśli w ogóle udawało się je znaleźć, były rzędu 2-4%. Teoria o „ektomorfikach” i „endomorfikach” to zwykła pseudonauka. Różnimy się tym co jemy, oraz tym ile się ruszamy. Natomiast prawdą jest, że to od metabolizmu, od tego, jaki mamy organizm i jakie geny, zależy zarówno to, jak mocno odczuwamy głód, jak i to jak bardzo lubimy się ruszać. I tu właśnie można próbować coś zmieniać, dzięki silnej woli i mądremu podejściu.
Przykładowe badania nad metabolizmem:
https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/528122
http://ajcn.nutrition.org/content/69/6/1117.full
Nadwaga to efekt jedzenia nadmiaru kalorii w porównaniu do ilości spalanej energii. Żeby schudnąć, trzeba mniej jeść. To fakt. Ale z suchego faktu nic nie wynika. Czy znajomość masy atomowej tlenu pomogła kiedyś tonącemu człowiekowi? Jeśli jednak poznamy mechanizmy odpowiadające za to, że odczuwamy głód, posiądziemy wiedzę, która pozwoli nam zmniejszyć apetyt.
Mechanizm tutaj jest często bardzo prosty. Jesteśmy głodni, bo… jesteśmy niedożywieni. Nieważne, że ktoś waży 200 kg. Można mieć gigantyczną nadwagę, ale jednocześnie każda komórka w naszym ciele będzie umierać z głodu. I organizm będzie krzyczał: jeść, jeść, jeść…
Odpowiadają za to niedobory pokarmowe. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat udoskonaliliśmy procesy produkcji żywności, niestety, równocześnie spadła jej jakość. Na półkach w sklepie zalegają całe stosy pustych kalorii. Instynktownie dążymy do jedzenia rzeczy tłustych i słonych, bo to pozwalało nam przetrwać w epoce paleolitu, ale dziś te właśnie produkty mają z reguły najmniejszą wartość.
Najważniejszy parametr jedzenia to stosunek ilości kalorii do wartości odżywczych. Coś, co dostarcza 50% zapotrzebowania mając 1000 kcal jest dwa razy „gorsze” od pokarmu zapewniającego 50% przy 500 kcal. Może dojść do ciekawej sytuacji, na przykład analizując „polski” obiad, najwartościowsza będzie sałatka, drugie w kolejności – ziemniaki, a dopiero na trzecim miejscu kotlet, z czego spora część składników odżywczych jest w panierce. Ale nawet najgorsze pokarmy stoją o niebo wyżej od czipsów czy lodów.
Drugi z kolei problem to zaburzenia gospodarki cukrem. Tu mechanizm jest bardzo prosty. Jeśli jemy pokarmy zwiększające nadmiernie poziom insuliny (niekoniecznie cukier, dla przykładu jogurt podnosi go jeszcze mocniej), komórki naszego ciała zaczynają pochłaniać glukozę. Po pewnym czasie spada on zbyt nisko. Wtedy dzieją się dwie rzeczy. Po pierwsze, organizm wydziela hormony które mają znowu zwiększyć jej poziom we krwi, ale jako że spadek był zbyt szybki, tak też i reakcja organizmu jest zbyt mocna i po pewnym czasie ten cukier jest znów za wysoki. Ale zanim to nastąpi, czujemy bardzo silny głód. Organizm domaga się przede wszystkim słodkich rzeczy. Znowu rośnie poziom cukru, więc nasze ciało reaguje zwiększając poziom insuliny… i tak w kółko. Po pewnym czasie taka „huśtawka” ostatecznie rozregulowuje nasze ciało i pada diagnoza cukrzycy.
Często słyszy się, że choroby tarczycy wywołują otyłość. To tylko półprawda. Ludzie nie tyją z powodu spowolnienia metabolizmu. Niedoczynność zwiększa wagę ciała o 2-3 kilogramy i jest to głównie woda. Ale choroba ta sprawia, że jakikolwiek wysiłek staje się prawdziwym wyzwaniem, sport błyskawicznie prowadzi do kontuzji, a jednocześnie bardzo mocno obniża się nastrój. Co prowadzi do następnego punktu.
Ostatni wreszcie mechanizm to zajadanie depresji. Celowo umieszczam go tutaj, a nie w rozdziale dotyczącym przyczyn psychologicznych, jako że uważam depresję za chorobę ciała, a nie umysłu. Depresję można wykryć badaniami krwi, organizmy chorych są dość mocno zmienione i bardzo często ma to związek właśnie z ich dietą. Weźmy dla przykładu niedobór omega 3, który wśród chorych jest plagą. Wiem, że to brzmi nieco obrazoburczo, ale to właśnie wykazały badania. Dla przykładu, zbadano krew osób po próbach samobójczych i grupy kontrolnej, analizowano wysycenie czerwonych krwinek kwasami omega 3, co odpowiada ich spożyciu przez ostatnie kilka lat pacjenta. W grupie z najniższym wysyceniem ryzyko było ponad osiem razy wyższe w stosunku do grupy z najwyższym!
https://www.biologicalpsychiatryjournal.com/article/S0006-3223%2804%2900706-1/abstract
Nie, choroba nie „zjada” tych omeg, to jest fizycznie niemożliwe. Nieprawdą jest też rozpowszechniana niekiedy bzdura, jakoby osoby z depresją miały niedobory, bo „mniej jedzą” – jedzą tyle samo. To nie choroba jest przyczyną niedoboru, tylko niedobór przyczyną choroby, co wykazały badania gdzie suplementacja mocno poprawiła stan pacjentów.
Zainteresowanych odsyłam do stronki o tej chorobie:
https://depresja.naturalneleczenie.com.pl/
Istnieje również wersja tej strony o metabolizmie w języku angielskim: