Uważam, że szukanie różnych nowych diet jest niewłaściwym rozwiązaniem. Z jednego bardzo prostego powodu: zmiana przyzwyczajeń żywieniowych jest trudna. Wymaga to bardzo dużego wysiłku, trzeba opanować nowe przepisy kulinarne, wyszukać gdzie w jakim sklepie są składniki dobrej jakości w niskiej cenie, wypróbować nowe rodzaje przypraw zanim posiłki zaczną nam smakować, często wręcz zmuszać się do jedzenia. Takie coś bardzo męczy, więc w końcu zdesperowany człowiek rzuca dietę i wraca do starych zwyczajów.
Według mnie powinno się zacząć od swojego zwykłego menu, jeść to co się jadło, ale stopniowo wprowadzać drobne zmiany. Zamiast porcji lodów, koktajl owocowo warzywny. Zamiast białego chleba, razowy. Zamiast szklanki coli, herbata miętowa z sokiem malinowym. Zamiast kotleta z mięsa, warzywny. Nie ma sensu zmuszanie się do czegoś bardzo dużego. Bezcelowe jest ustalanie ile posiłków dziennie powinno się jeść i o której. Róbcie to co robiliście, ale stopniowo, powoli wprowadzajcie w tym zmiany, przestrzegając zasad opisanych w rozdziale o małych krokach. I liczcie kalorie.
Omówię skrótowo trzy ostatnio bardzo popularne diety.
Dieta cud wysokobiałkowa, „cud, jeśli przeżyjesz”. Wszystkie Dukany, Kwaśniewskie, Atkinsy. Koleżanka bawiła się w takie coś. Schudła, owszem, całe 3 kg w 2 miesiące. I po 2 tygodniach walki lekarze uratowali jej nerkę, ale niewiele brakowało. Mnóstwo osób pozbyło się już nerki albo obydwu próbując na tych dietach stracić wagę. W jakimś stopniu to działa: zapychając się białkiem, jemy coś czego nasz organizm nie może strawić, ulega zatruciu. Dlatego możemy zjeść dużo, a kilogramów nie przybywa. Tylko koszty… zatrucie niszczy nerki, nadmiar białka wypłukuje wapń z kości (w ciągu roku takiej diety nasz szkielet może postarzeć się nawet o 10 lat!), błyskawicznie niszczą się naczynia krwionośne zapychając się zmianami miażdżycowymi.
Na różnych nawiedzonych forach fanatyków tych diet można poczytać niestworzone historie o ich cudownych właściwościach, tylko jakoś żadne badanie naukowe nie potwierdziło tych rewelacji, wprost przeciwnie. Ludzie po prostu lubią się objadać, a diety wysokobiałkowe są do tego doskonałym pretekstem. Nikt jednak nie lubi przyznać się do tego, że sobie szkodzi, więc wymyślają historie o efektach prozdrowotnych, tak jak alkoholicy twierdzą, że wino „oczyszcza krew” a wódka „zabija robale”.
Szkodliwość tych diet, wraz z odnośnikami do badań naukowych i wyjaśnionym mechanizmem oszustwa ludzi, którzy je promują, jest opisana na oddzielnej witrynie:
https://mity.naturalneleczenie.com.pl/lowcarb.html
Niezwykle ostatnio popularna dieta „paleo”. W ogólnych założeniach wszystko jest OK: surowe warzywa i owoce powinny być podstawą menu. Ale nikt nie lubi jeść surowego brokuła. Żeby sprzedać dietę, wymyślono bajeczkę o tym, że w epoce paleolitu ludzie jedli głównie duże ilości mięsa i dodano to jako integralny fragment diety, dorzucając kilka niestworzonych historii o Inuitach.
Owszem, zdarzały się plemiona jedzące głównie mięso, ale równie częste były paleolityczne plemiona wegetariańskie. Dieta skrajnie różniła się w zależności od miejsca, gdzie akurat dane plemię przebywało. Wszystkie cechy paleolitycznego trybu życia były wspólne dla naszych przodków, każde plemię miało dużo pasożytów, naturalną selekcję, dużo snu, ruchu, okresy głodu, send pod gołym niebem, niemal wszystko. Oprócz diety, bo ta różniła się drastycznie w zależności od tego, co akurat rosło czy biegało w pobliżu. I właśnie dietę wybrano jako ten „cudowny” sposób…
Inuici, pomimo tego, że mają najczystsze powietrze, najczystszą wodę, kilka razy więcej ruchu niż my, chorowali na raka częściej od nas. Mowa tutaj o plemionach nie dotkniętych cywilizacją, bo współcześnie żyjący dostali tytoń, chorują jeszcze częściej. Mają podobne do nas ryzyko zachorowania na choroby serca i miażdżycę, co jest naprawdę straszne, biorąc pod uwagę ile jedzą chroniących przed nimi kwasów omega 3 i jak dużo mają ruchu. Inuici mają najsłabsze kości ze wszystkich ludów zamieszkujących naszą planetę. Mają też najniższą ze wszystkich ludów na Ziemi długość życia, a nawet to co mają osiągnęli wyłącznie dzięki potężnym ilościom leków które biorą, wcześniej wyniszczały ich choroby zakaźne, jako że mieli praktycznie zerową odporność.
Innymi słowy, „paleo” to być może dobry sposób na zdrowe życie, ale tylko jeśli faktycznie będzie się przestrzegało takiego trybu życia, jaki mieli wtedy ludzie pierwotni: bez przerwy w ruchu, bez tych wszystkich zanieczyszczeń, z bardzo mocną naturalną selekcją, codzienne hartowanie, głodówki, walka, spanie pod gołym niebem nawet w deszczu, brud, smród, pasożyty. Jak ktoś to przeżyje, to faktycznie będzie oznaczało, że jest zdrowy.
Przechodzimy do trzeciej popularnej diety: „raw food”, witarianizm. Jest to odmiana paleo, mniej więcej tak odżywiali się nasi przodkowie w niektórych regionach. Wyłącznie surowe warzywa i owoce, do tego orzechy czy skiełkowane nasiona. Sam jestem wegetarianinem z powodów tak etycznych jak i zdrowotnych i naprawdę bardzo chciałbym wam powiedzieć, że to wspaniała dieta. Uczciwie trzeba jednak przyznać, że zazwyczaj ludzie mają na niej spore problemy ze zdrowiem. Na kanałach youtube można pooglądać różne „raw” gwiazdy które udowadniają, że są super zdrowe i nigdy lepiej się nie czuły. Ale nie wolno zapominać, że prowadzenie takiego kanału oznacza niekiedy dziesiątki tysięcy dolarów miesięcznie zysku. Ludzie dla takiej sumy kłamią bez zastanowienia.
Kobiecie wiele nie trzeba, żeby ładnie wyglądała: dobre geny, sztuczny biust, mała operacja plastyczna tu i ówdzie, brak nadwagi i już można reklamować dowolną dietę. Obecnie jest moda na „raw”, więc gwiazdy youtube twierdzą, że tak właśnie się odżywiają. Jak jest w rzeczywistości? Trzeba porozmawiać z ludźmi, którzy znają „gwiazdorów” na co dzień. Jakież było zdziwienie znajomych pracujących w ekipie filmowej, gdy na zakończenie zdjęć o witarianach zostali przez nich zaproszeni na pizzę…
Naprawdę, moje drogie panie (bo do was głównie są skierowane te wszystkie filmy na youtube), to że kobieta na ekranie mówi, że zjada codziennie 30 bananów i jest zdrowa wcale nie oznacza, że ona naprawdę to robi. Bierzcie pod uwagę, że za wypowiedzenie tych słów przed kamerą ona zainkasuje parę tysięcy dolarów.
Co nauka mówi o raw food? Problemem są poważne niedobory żywieniowe. W jednym z badań po zaledwie 4 latach takiego odżywiania pojawiła się galopująca osteoporoza, ludzie stracili średnio 20% masy kostnej (nie wszyscy oczywiście, głównie dotyczyło to „owocowych”). W innym dzieciaki na takiej diecie były poważnie opóźnione w rozwoju i miały zmiany skórne, które normalnie spotyka się tylko w Afryce w czasie klęski głodu. W kolejnym błyskawicznie psuły się zęby.
Zapewne takie odżywianie jest możliwe, ale trudne. Ja osobiście uważam, że surowe warzywa i owoce powinny być podstawą menu, ale trzeba zadbać o źródła białka, wapnia a przede wszystkim kwasów tłuszczowych, żeby nie dopuścić do zbytniego spadku cholesterolu. Konieczne też są suplementy, przynajmniej witamina B12. Na bazie witarianizmu da się być może (podkreślam, być może) ułożyć najzdrowszą możliwą dietę, ale na pewno nie będzie się ona składać z samych bananów.
Linki do badań o witarianizmie:
http://archinte.jamanetwork.com/article.aspx?articleid=486478
http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/8005079
https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/9831783
Istnieje również wersja tej strony w języku angielskim: